Super Kawaii Cute Cat Kaoani

niedziela, 22 listopada 2015

Tydzień bez życia... Matury coraz bliżej...

  Powiem wam, że jestem po prostu... wy*ebana. No przepraszam, ale naprawdę momentami nie wyrabiam z niczym. Mam nadzieję odwiedzić dzisiaj chociaż część blogów i odpowiedzieć na komentarze bo z zasady odpowiadam na każdy trochę bardziej rozwinięty niż "świetny post, zapraszam do mnie". Ja wiem, że promowanie się jest ważne w prowadzeniu bloga. W końcu jak ktokolwiek ma się dowiedzieć o jego istnieniu, ale... Naprawdę nie stać niektórych nawet na przeczytanie przynajmniej jednego akapitu i wytknięcie mi chociaż literówki? Trochę to smutne bo ja zawsze czytam post, który komentuję i staram się, żeby moja wypowiedź była konstruktywna... No, ale to tylko taki mój mały wybuch. Jestem zmęczona i ciężko z czymkolwiek :(

  Baza SZLACHETNEJ PACZKI została otwarta w sobotę. Tworzyłam opisy aż 3 rodzin, a ostatnią edytowałam jeszcze dzisiaj. Nie wiem jak pozostali wolontariusze, ale dla mnie stworzenie naprawdę pełnego i solidnego opisu czy wypełnienie tej całej papeterii zajmuje ok. 3 godziny. To sporo czasu, zważywszy na to, że w domu jestem dopiero o 16, a muszę przecież jeść - najpierw ten posiłek trzeba przygotować. Kończy się tak, że o 17-18 mogę zacząć jakąś pracę czy naukę.
  Akurat w poniedziałek odwiedziłyśmy rodzinę mojej współwolontariuszki i do domu dane mi było wrócić przed 18. O 19 próbowałam wymóc na sobie naukę matematyki i angielskiego, ale szczerze? Byłam padnięta po dwugodzinnej rozmowie z kobietą, którą zajmuje się swoim 20-letnim synem z porażeniem mózgowym. To nie to, żeby była niesympatyczna czy - no nie wiem - nudna. W żadnym wypadku. To była naprawdę rewelacyjna osoba, której siły można pozazdrościć. Jednak słuchanie o tych wszystkich rzeczach związanych z jej synem, który dodatkowo jest niewidomy i ma padaczkę to naprawdę obciążenie emocjonalne. Dodatkowe, kiedy samemu trzeba zadawać pytania.
  Wtorek... Zajęcia poetyckie do 15. Wracałam samochodem, więc nie ma tego złego. Długo walczyłam o moje prawo jazdy... Oj długo. W domu ok. 16. Czas bardzo niezły. Umówiłam się z innym wolontariuszem na środę rano, że będę mu towarzyszyć przy jego rodzinie. Przy okazji dowiaduję się, że następnego dnia sprawdzian z czasów przyszłych na angielski - no za*ebiście. O niczym innym nie marzę.
  W środę sobie myślę - nie ma źle. Na ogół mam na 9:35 do szkoły. Z racji tego, że umówiłam się na 7:50 grzecznie wstałam o 5:30 i zbieram się, żeby zdążyć na autobus o 6:30. Akurat na miejscu będę 7:30 i chwilę się pokręcę. Dochodzi 7:50, jestem na miejscu spotkania. Co słyszę? "Spotkanie odwołane. Nie dostałaś wiadomości?". Nie, nie dostałam. A! Moment! Mam coś. Wiadomość z 7:12. Mój ostatni autobus przed 8 odjeżdża 7:10. Dałoby mi to naprawdę dużo. Wielkie dzięki za wczesne info. Naprawdę zabić to mało. Jeden dzień, kiedy się mogę względnie wyspać... I jak tu komuś pomagać?? No jak?? Stwierdziłam - okej. Poszłam na dwie godzinki do kancelarii mojej cioci. Zszyłam kilka umów notarialnych, ponaklejałam naklejki na koszulki... Takie proste rzeczy niewymagające specjalnych kompetencji. Może kiedyś... Sprawdzian z angielskiego rzeczywiście był, a ja oszukana istotka (rano mi powiedzieli, że przekładamy na jutro) łudziłam się, że uda mi się z tego wyjść cało. Sprawdzian najlepiej mi nie poszedł. Nie ma co ukrywać, dobre to to nie było, ale 3 może będzie, a to już pozytywna ocena. I tak oto przechodzimy do intensywnej pracy.
  Powróciłam do domu o 16. Ledwo coś zjadłam i zabrałam się za pracę z opisem rodziny w wolontariacie. Ja wiem, wiem - sama sobie to zgotowałam, nikt mnie do tego nie zmuszał. Mam z tego ogromną satysfakcję, ale... to przecież nie znaczy, że nie mogę być zmęczona. Jestem tylko człowiekiem. Tym razem poskładanie tego opisu zajęło trochę więcej - 5 godzin. A to mama wpadła pogadać, a to brat chciał jakiejś pomocy w zadaniu. Chłopak i przyjaciółka w zawieszeniu bo co ja poradzę, że nie mam teraz czasu? Udało się! Skończyłam! Padnięta położyłam się do łóżka z myślą, że umyć się mam czas rano... Jak pomyślałam - tak zrobiłam.
  Cudowny dzień. Biegnę na zmianę gumek w aparacie. Swoją drogą założyłam aparat 1 października, a efekty już są powalające:



  Wrzucam w czerni i bieli, ponieważ mam świadomość, że pewne osoby takie zdjęcie może obrzydzać. Mnie poniekąd trochę też, a bez kolorów jest trochę bardziej przystępne. Za wizytę 90 zł. Pierwsza zmiana gumek. Zdzierstwo - nie powiem, że nie. Mimo wszystko właściwie wszystko było ok, poza standardowym namawianiem mnie na założenie aparatu u góry. No dobrze - mam ten jeden krzywy ząb, ale nieszczególnie mi to to przeszkadza w byciu szczęśliwym i spełnionym człowiekiem, a 1800 zł drogą nie chodzi. Uważacie, że powinnam jednak przemyśleć tę górę? Moim zdaniem to trochę zbyteczny wydatek. Jednak wracając - jakiś miesiąc temu odpadł mi zamek w aparacie. Zgłosiłam się do gabinetu. Pani doktor nie było, ale ściągną mi zamek co by to płytki nie porysował. W porządku. Zgłaszam się tydzień później wedle zaleceń asystentki, jakoby w dzień co pani doktor ma być. A i owszem - jest. Ogląda i co stwierdza? Muszą minąć przynajmniej dwa tygodnie, żeby zamek można było ponownie założyć. W porządku... Był koniec października. Zgłaszam się 19 listopada wedle wyznaczonego terminu do zmiany gumek. Wszystko ładnie, pięknie, ale "łuk muszę podnieść, przy następnej wizycie ci założę". Hola hola. Moja następna wizyta jest w styczniu. Kobieto, ten krzywy ząb z tyłu w ogóle się przez to nie będzie poprawiał. Nawet nie chcę myśleć jaki to będzie ból, kiedy nagle go przyczepi i będzie musiał wyrównać do reszty zębów w przyśpieszonym tempie. No, ale dobrze. To ona jest tutaj fachowcem. Poszłam z chłopakiem na fileciki z kurczaka w panierce, coś jak w KFC.Czułam straszny dyskomfort w jednym miejscu. Przychodzę do domu i co się okazuje? Drucik w ogóle nie znajduje się w zamku tylko sobie zwisa, jeździ po zębach i dziąsłach. No po prostu genialnie, a z każdą godziną drażni mnie coraz bardziej. Jutro mam na 9, ale aż sobie pojadę na 8, żeby raczyły mi coś z tym zrobić bo nie da się jeść.
  
  Okazało się, że pomyliłam godziny. Zmianę gumek miałam dopiero na 13:45. Hm... No trudno. Ostatecznie wyszło mi to na dobre bo o 13:30 było już sporo ludzi, kiedy podeszłam tam ze znajomą. Akurat byłam już umówiona z chłopakiem, więc mogłoby być ciężko zdążyć. O 16 wracam do domu i... zabieram się za pisanie analizy porównawczej. Cudowna sprawa! Czujecie tę ironię? Jakaś masakra... Dostajecie jakieś dwa teksty, których fabułę znacie, a jak przyjdzie co do czego to nijak nie pojawia się żadna cudowna teza za 6 pkt. Kolejne 6 godzin z życia. Zabierałam się za nią 3 razy. Za każdym razem zwracają uwagę na co innego, a i tak czuję, że nie będzie to zbyt rewelacyjna ocena...

  W piątek zawitaliśmy na wykład do Wyższej Szkoły Finansów i Prawa w Bielsku-Białej. Klimat dość komunalny, a zapach szpitalny, ale poza tym całkiem sympatyczne miejsce. Jeśli o mnie chodzi to wykład był  dość ciekawy, nawet jeśli Pan doktor wracał do danego tematu pięć razy. Podobno nasza szkoła podjęła stałą współpracę z tą placówką. Nie mogę się doczekać zajęć praktycznych z kryminalistyki! Jak na kimś może nie robić wrażenia ściąganie odcisków palców i śladów ze szklanek?



  Może nie jest to prestiżowa uczelnia, ale moim zdaniem nie jest też gorsza od innych. Przyjęło się, że jest kilka sztandarowych, ale to raczej stereotypy. Ja akurat aspiruję na Kraków, ale gdyby nie fakt, że planuję to od lat to może wzięłabym to pod uwagę... Chociaż może nie do końca. Trochę za blisko, a ja mam zamiar sobie wyfrunąć z gniazdka.

  Oj maturo, maturo... Zbierasz swoje żniwa w postaci w wyrwanych włosów, przyśpieszonego tętna i łez bezsilności. Już w przyszłym tygodniu wyśmiejesz nasze marne rozumy przepełnione niewiedzą...

  Oczywiście wciąż mam na myśli próbną. Przed tą prawdziwą na pewno nie będę zamieszczać posta na blogu. Raczej siedzieć przykuta do biurka i wkuwać epoki literackie czy też historyczne. Mój mózg się lasuje, a mamy już 23:30. Postaram się odwiedzić jutro blogi, chętnie też odpowiem na komentarze pozostawione pod tym postem. Zakładając, że komuś się w ogóle udało doczytać do końca...

  W piątek etap wojewódzki Olimpiady Wiedzy o Zdrowiu Psychicznym. Powinnam zabrać się za naukę, ale właściwie nie wiem czego. Mogłabym się uczyć i uczyć, ale podejrzewam, że i tak mnie zagną jakimiś wyrazami z kosmosu, jak np. kanabinole, opiaty, klomipramina, dezipramina, chlorpromazynę, kwas walproinowy, pimozyd, fluoksetyna, objaw prodromalny, politoksykomia, etiologia, postać katatoniczna, postać hebefreniczna, dystrofia, czynniki etiopatogentyczne... Jeżeli znacie wszystkie te słowa to ja jestem pod wrażeniem bo w materiałach do olimpiady ich nie ma... 



  No... Tak się bawiliśmy na powiatowym. Moja mina jest po prostu rewelacyjna, a umiejętności fotografa powalające.


  Na razie się z wami żegnam. Obiecuję, że nadrobię zaległości, a nawet postaram się odwiedzić kilka nowych blogów. Wszystkiego dobrego ;) 

  Mam nadzieję, że dotrwaliście chociaż do połowy notki i tak bardzo nie zanudzałam...

sobota, 14 listopada 2015

-49 % w Rossmannie - mini zakupy i mini recenzja ASTOR: tusze i eyeliner

   Taka to strasznie leniwa sobota. Ogarnęłam trochę dom i poprzeglądałam sieć. Nie musiałam zbyt długo szukać, żeby natknąć się na wydarzenia z Paryża... Może rozwinę to w innej notce bo wydaje mi się bardzo nie na miejscu pisać o tym przy kosmetykach, które są przecież taką trywialnością w porównaniu z ludzkim życiem...

   Myślę, że już chyba wszystkie zainteresowane kosmetykami kobiety wiedzą o promocji, jaką zaoferował Rossmann :) Zrobiłam zakupy o wartości ok. 100 zł, a zapłaciłam 50 zł. Moim zdaniem bardzo korzystna oferta. Akurat ja trafiłam na tydzień z przecenionymi produktami do oczu i nabyłam trzy kosmetyki z ASTOR'a: dwa tusze i eyeliner. Właściwie nie wiem, czemu ta marka, ale kojarzy mi się bardzo dobrze i już wcześniej miałam z niej jeden tusz i była to najlepsza maskara, jakiej przyszło mi używać - BIG & BEAUTIFUL BFLY BUTTERFLY LOOK. 


   Niestety nie mogę dodać swojego zdjęcia. Mój tusz jest tak wydarty, że zachował jedynie kształt :) Służył mi długo i dobrze, ale nadszedł czas na jego następce, a nawet dwóch następców. Nigdy nie było tak, żebym używała tylko jednego tuszu, ale zawsze miałam swojego faworyta. Kupiłam tę różową buteleczkę razem z dwoma lakierami do paznokci: jednym koloru pudrowego różu, a drugim krwiście czerwonym. To był akurat zestaw świąteczny, więc - o rany- służył mi prawie rok. Zdecydowanie był wart swojej ceny ok. 45-50 zł w zestawie z lakierami.  Nie sklejał rzęs, ładnie je podkręcał i wydłużał. Poza tym wydawały się gęstsze i miał intensywny czarny kolor. Choć szczoteczka była bardzo udziwniona i na początku nie bardzo wiedziałam jak ją trzymać :)

   Przechodząc do sedna... Tusz się skończył. Akurat wypadła promocja w drogerii... Finansowo stałam średnio, ale moja mama była tak zadziwiona efektem mojego tuszu z Dermeny, że zaproponowała mi wymianę "Ty mi dasz tę swoją odżywkę, a ja ci kupię dwa nowe tusze". Nijak się to nie kalkuluje, ale to przecież mama i pewnie chciała mi po prostu zrobić prezent :) Przy okazji wytargowałam eyeliner, żeby sprawdzić czy wyższa cena to rzeczywiście lepsza jakość.


   1. Eyeliner ASTOR - Astor, Stimulong, eyeliner, nr 090 black, 4 ml

   Tak jak wspomniałam - kupiony w formie dodatku. Jego regularna cena to 29,90 zł w Rossmannie. Pomyślałam, że w sumie skoro tusze kupuje z ASTOR'a to może eyeliner też od razu wezmę z tej firmy. Na stronie zobaczyłam tylko taki widok:



   Żaden z nich nie wyglądał mi na eyeliner z pędzelkiem, który lubię najbardziej. Niestety mam złe wspomnienia zarówno z eyeliner'em w pisaku jak i w słoiczku. Pierwszy szybko się "wypisał", a drugi był prawie w ogóle niewidoczny i szybko się rozmazywał. Były to co prawda średniej jakości marki, ale aż tak złych efektów się nie spodziewałam. Może kiedyś, kiedy będę miała trochę więcej gotówki. zdecyduję się na jakiś eksperyment.
   W każdym razie (wiecie, że "w każdym bądź razie" jest ogromnym błędem nie tylko w pisowni, ale i w mowie? to tak btw) sprawdziłam na stronie internetowej Rossmann'a, a tam okazało się, że mają w ofercie jeszcze jakieś inne eyeliner'y niż te na stronie. No to luu! Dodałam do zamówienia. Co mnie przekonało, pomijając chęć weryfikacji wcześniej wspomnianego stwierdzenia? 

"Precyzyjna końcówka ołówka umożliwia dokładne rysowanie linii. Głęboki i długotrwały kolor poprawia kontur oczu. Unikalna formuła Bio-Active Complex wspiera zdrowy wzrost rzęs."

   Mam chyba jakąś obsesję na punkcie rzęs. Tzn. maskaromaniaczką jestem i to nie budzi żadnych wątpliwości bo gdybym miała wybrać jeden rodzaj kosmetyków, które będę kupować to zdecydowanie byłyby to tusze :) W gruncie rzeczy wyszłam z założenia, że skoro to już tyle warte to raczej nic złego mi nie zrobi, a nuż efekt z wydłużeniem czy tam zagęszczeniem rzęs zadziała.
   Przechodząc do recenzji... (bo pewnie sobie myślicie: po kiego ona tyle pisze i pisze, a nic konkretnego w tym nie ma) Użyłam do tej pory na razie jeden raz. Do plusów mogę zaliczyć intensywny kolor, cieniutki pędzelek, trwałość i to, że się nie rozmazuje. Czy jest lepszy niż tańsze odpowiedniki? Szczerze mówiąc to jak na razie nie widzę różnicy. Choć jak się głębiej zastanowić... To można zauważyć, że się nie sypie. Po innym eyeliner'ze zawsze miałam tak, że kąciki kresek wieczorem... po prostu nie istniały. W przypadku tego produktu kreski były nienaruszone. Jak widać cena zobowiązuje. To czy działa w jakiś sposób na rzęsy zweryfikuje czas, a ja nie omieszkam się nie pochwalić :)

   2. Tusz do rzęs - Astor, Seduction Codes, maskara, nr 1, 10 ml


   Na stronie ASTOR'a możemy przeczytać:

"Podkreślająca i stylizująca rzęsy maskara SEDUCTION CODES. Poznaj pogrubione, uwodzicielskie rzęsy w klasycznym czarnym odcieniu."

   Obleczone tagami "objętość" i "podkreślenie". Hm... Sprawdźmy.

Prezentuję wam normalnie otwarte oczy, zamknięte i... wytrzeszczone ;)

   Moim zdaniem efekt jest zdecydowanie widoczny. Nie jest to drogi tusz. Jego cena jest raczej standardowa dla tej grupy produktów. W Rossmann'ie kosztuje 30,99 zł.
   Moja skóra była średnia przygotowana na zdjęcia dlatego wygląda tak jak wygląda. Niestety mam aktualnie dość poważny problem ze złuszczającą się skórą i zaczerwienieniem, ale walczę z tym :) =
   Efekt jest zdecydowanie lepszy, kiedy zrobimy kreskę nad rzęsami, jednak mi chodziło o ukazanie efektu tylko i wyłącznie tuszu. Szczoteczka nie jest przesadnie udziwniona. Nabiera dość sporo tuszu i nadmiar trzeba obetrzeć o buteleczkę. Dość szybko wysycha i jest bardzo lekki. W ciągu dnia zapominam, że pomalowałam oczy. Co jest swoją drogą trochę niebezpieczne i może grozić kolejnymi, tym razem niezamierzonymi, kreskami na powiece :) Nie podrażnia oczu, a przynajmniej moich nie, ale jeszcze nie zdążyłam sobie dziubnąć szczoteczką do oka. Zdam sprawozdanie, jeśli tylko mi się zdarzy :) 
   W planach miałam zakupienie innego numeru, a konkretnie SEDUCTION CODES N°2 VOLUME & CURVE MASCARA BLACK. Właściwie nie wiem, czemu wybrałam młodszą siostrę. Różowa koronka ma zdecydowanie lepsze działanie i miałam ją nawet w koszyku, kiedy nagle coś mnie naszło i stwierdziłam, że jednak ją odłożę i wezmę żółtą. No naprawdę nie wiem. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć.

   Plusy:
+ kolor
+ trwałość
+ cena
+ nie sypie się
+ wydłużenie rzęs
+ podkręcenie
+ wystarczy jedna warstwa, żeby efekt był widoczny

   Minusy:
- lekko skleja rzęsy, ja moje muszę szybko rozczesywać grzebykiem
- szczoteczka nabiera za dużo tuszu i trzeba obetrzeć jego nadmiar

   3. Tusz do rzęs - Astor, Big & Beautiful, tusz do rzęs, nr 910 Ultra Black, 12 ml


   Na stronie producenta czytamy:

"Maskara Big & Beautiful Eternal Muse to pierwsza maskara o elastycznej formule, którą możesz nakładać warstwa po warstwie, rzeźbiąc rzęsy bez końca. Zmieniaj styl swoich rzęs jak często chcesz! Z rzęsami jak bogini staniesz się muzą!"

   Zawsze jestem podejrzliwa jeśli chodzi o nowe produkty i nigdy do końca nie ufam słowom w reklamach. Zastanawiało mnie czy można nakładać warstwę po warstwie i przy tym nie posklejać rzęs i nie zrobić z nich czegoś takiego:

Jakość jest jaka jest, ale wiecie o co chodzi ;)

   Może komuś się to podoba... ale mi ni zdecydowanie nie. Każdego dnia widze naprawdę sporo dziewczyn, które mają tak właśnie wytuszowane rzęsy i moje serce krwawi... 
   Nie przedłużając, oto efekt:

Tak sobie trochę wybrudziłam powieczkę... No ale robione na szybko, żeby nie marnować soboty :) Może mi wybaczycie tę niedbałość :)

   Moim zdaniem zdecydowanie lepszy niż z poprzednią maskarą. Nie mam tutaj oczywiście na myśli, że z tamtej jestem niezadowolona. Po prostu ta jakoś bardziej mnie urzekła. Rzeczywiście tworzy wachlarz rzęs, które prezentują się po prostu pięknie, a ja nie muszę nawet sięgać po zalotkę. To jest efekt jednej warstwy, ale tusz można rzeczywiście nakładać raz po raz i nie powstanie nam takie "cudo" jak na powyższym obrazku :) Na co dzieć zdecydowanie wystarczy jedna warstwa. Warto zauważyć, że nie trzeba wkładać szczoteczki do buteleczki kilka razy. Raz to wystarczająca ilość, żeby pomalować całe jedno oko. Ja już wspominałam, że raczej nie praktykuję malowania dolnych rzęs, ponieważ mam ich za mało i u mnie nie wygląda to dobrze. Sama szczoteczka jest trochę udziwiona - taka trochę zakręcona - coś w rodzaju DNA. Tak. Tak bym to ujęła. Mam jeszcze z nią trochę problem bo nie bardzo wiem jak zaczynać, ale efekt bardzo mi się podoba. Myślę, że na stałe zagości w mojej kosmetyczce :)

   Plusy
+ kolor
+ podkręcenie
+ lekkość
+ intensywność
+ wydłużenie rzęs
+ nie sypie się
+ cena (37,90 zł) - co prawda więcej niż w przypadku poprzedniej, ale jest to w pełni uzasadnione z powodu większej buteleczce i ilości efektów
+ trwałość

   Wady:
- szczoteczka jest dosyć dziwaczna, ale myślę, że się do niej przyzwyczaję

__________________________________________________________________________


   Ode mnie na dzisiaj na dzisiaj to tyle :) Miałyście te tusze? Jakie są wasze wrażenia? Korzystałyście z promocji w Rossmann'ie? Znalazłyście coś ciekawego? Pochwalcie się :)



środa, 11 listopada 2015

Cześć i czołem! - odżywcza maskara z Dermeny

   Rany, rany, takiego zastoju jak żyję nie pamiętam. Nie żebym jakoś długo żyła, ale wieje tu taką pustką, że warto by coś odświeżyć. W końcu nieużywane się psuje. Pomińmy fakt, że używane za bardzo też zbyt dobrze nie wygląda...
   Dzisiaj przychodzę z mini recenzją tuszu do rzęs - Dermena, który kupiłam przy okazji zakupów w aptece. Był niedrogi. Cena to ok. 9 zł.

   Opakowanie nie powala na kolana, a szczoteczka wydaje się najzwyklejsza na świecie. Na opakowaniu możemy przeczytać, że stymuluje wzrost rzęs, a przy okazji nadaje ładny kolor, nie skleja, wzmacnia, wydłuża i pogrubia. Spore oczekiwania, co?
   Nigdy nie narzekałam na moje rzęsy, ale miałam świadomość, że nie są szczególnie gęste czy długie. Stwierdziłam, że za taką kwotę w sumie nic mi nie szkodzi.
    Podeszłam do niego sceptycznie. Stosowałam ten tusz przez niecałe 2 miesiące i moim zdaniem to naprawdę DZIAŁA. Moje rzęsy są znacznie dłuższe i podkreślone. Nie spodziewałam się cudów i takowych nie otrzymałam, ale zdecydowanie widać poprawę. Zwróciła na to uwagę moja koleżanka, która któregoś dnia powiedziała mi "Jakie ty masz długie rzęsy! Doklejane?". Osobiście się zdziwiłam, ale rzuciłam, że może to dzięki temu tuszowi. Przedstawiam efekt:


   Właściwie nawet te zdjęcia można podważyć, ale jak dla mnie najlepszym dowodem działania tej odżywki jest właśnie fakt, że ludzie wokół zauważają różnice. Dodatkowo, jeśli dołożę do tego tuszu jakiś inny np. z Astor'a to rzęsy sięgają mi brwi, a to już naprawdę swego rodzaju efekt doklejonych rzęs. Stosowałam go codziennie, więc podejrzewam, że przy rzadszym używaniu jego działanie może być inne czy po prostu mniej spektakularne. 
  Btw. na dole rzadko maluję rzęsy. Poza tym jest ich mało, a nieszczególnie zależy mi na ich eksponowaniu, dlatego na zdjęciach sprzed 2 miesięcy rzęsy są wytuszowane, a na dzisiejszych wyglądam w sumie jakbym ich nie miała. Tusz raczej nie miał szansy im pomóc, ponieważ po prostu nie miał z nimi styczności :)
   Czy polecam? Osobiście tak. Nawet wytargowałam z mamą oddanie jej mojej maskary z Dermeny pod warunkiem, że ona kupi mi nowy, a akurat nadarzyła się promocja w Rossmanie, więc zarobiłam aż dwa w cenie jednego :)
  
   Plusy:
+ nie skleja rzęs, a dokładnie rozdziela
+ ładnie je pokręca
+ odżywia
+ nie zsypuje się
+ intensywny czarny kolor
+ wydłuża rzęsy
+ jest delikatny, nie obciąża
+ nie podrażnia oczu (dla mnie to ważne, ponieważ noszę soczewki kontaktowe i niektóre tusze powodowały u mnie konieczność zmywania makijażu po przyjściu do domu albo szybkiego ściągnięcia soczewek)
+ niska cena

   Minusy:
-  czasami, zwłaszcza przy kilku pierwszych użyciach na szczoteczce znajduje się za dużo tuszu i nadmiar trzeba obetrzeć o brzegi buteleczki, ale jest to niewielka wada i łatwo można sobie z nią poradzić.



   A tak na marginesie, może trochę w ramach wytłumaczenia nieobecności, wspomnę o wolontariacie w Szlachetnej Paczki, w jaki się wkręciłam. Do 21 listopada musimy zamknąć bazę, a ja mam jeszcze jedną rodzinę do odwiedzenia i dwa sprawozdania do napisania. Nie wspominając o innych rzeczach... Takich jak sprawdzian z geometrii analitycznej czy inwersji z angielskiego. Grunt to wciąż do przodu :)