Powiem wam, że jestem po prostu... wy*ebana. No przepraszam, ale naprawdę momentami nie wyrabiam z niczym. Mam nadzieję odwiedzić dzisiaj chociaż część blogów i odpowiedzieć na komentarze bo z zasady odpowiadam na każdy trochę bardziej rozwinięty niż "świetny post, zapraszam do mnie". Ja wiem, że promowanie się jest ważne w prowadzeniu bloga. W końcu jak ktokolwiek ma się dowiedzieć o jego istnieniu, ale... Naprawdę nie stać niektórych nawet na przeczytanie przynajmniej jednego akapitu i wytknięcie mi chociaż literówki? Trochę to smutne bo ja zawsze czytam post, który komentuję i staram się, żeby moja wypowiedź była konstruktywna... No, ale to tylko taki mój mały wybuch. Jestem zmęczona i ciężko z czymkolwiek :(
Baza SZLACHETNEJ PACZKI została otwarta w sobotę. Tworzyłam opisy aż 3 rodzin, a ostatnią edytowałam jeszcze dzisiaj. Nie wiem jak pozostali wolontariusze, ale dla mnie stworzenie naprawdę pełnego i solidnego opisu czy wypełnienie tej całej papeterii zajmuje ok. 3 godziny. To sporo czasu, zważywszy na to, że w domu jestem dopiero o 16, a muszę przecież jeść - najpierw ten posiłek trzeba przygotować. Kończy się tak, że o 17-18 mogę zacząć jakąś pracę czy naukę.
Akurat w poniedziałek odwiedziłyśmy rodzinę mojej współwolontariuszki i do domu dane mi było wrócić przed 18. O 19 próbowałam wymóc na sobie naukę matematyki i angielskiego, ale szczerze? Byłam padnięta po dwugodzinnej rozmowie z kobietą, którą zajmuje się swoim 20-letnim synem z porażeniem mózgowym. To nie to, żeby była niesympatyczna czy - no nie wiem - nudna. W żadnym wypadku. To była naprawdę rewelacyjna osoba, której siły można pozazdrościć. Jednak słuchanie o tych wszystkich rzeczach związanych z jej synem, który dodatkowo jest niewidomy i ma padaczkę to naprawdę obciążenie emocjonalne. Dodatkowe, kiedy samemu trzeba zadawać pytania.
Wtorek... Zajęcia poetyckie do 15. Wracałam samochodem, więc nie ma tego złego. Długo walczyłam o moje prawo jazdy... Oj długo. W domu ok. 16. Czas bardzo niezły. Umówiłam się z innym wolontariuszem na środę rano, że będę mu towarzyszyć przy jego rodzinie. Przy okazji dowiaduję się, że następnego dnia sprawdzian z czasów przyszłych na angielski - no za*ebiście. O niczym innym nie marzę.
W środę sobie myślę - nie ma źle. Na ogół mam na 9:35 do szkoły. Z racji tego, że umówiłam się na 7:50 grzecznie wstałam o 5:30 i zbieram się, żeby zdążyć na autobus o 6:30. Akurat na miejscu będę 7:30 i chwilę się pokręcę. Dochodzi 7:50, jestem na miejscu spotkania. Co słyszę? "Spotkanie odwołane. Nie dostałaś wiadomości?". Nie, nie dostałam. A! Moment! Mam coś. Wiadomość z 7:12. Mój ostatni autobus przed 8 odjeżdża 7:10. Dałoby mi to naprawdę dużo. Wielkie dzięki za wczesne info. Naprawdę zabić to mało. Jeden dzień, kiedy się mogę względnie wyspać... I jak tu komuś pomagać?? No jak?? Stwierdziłam - okej. Poszłam na dwie godzinki do kancelarii mojej cioci. Zszyłam kilka umów notarialnych, ponaklejałam naklejki na koszulki... Takie proste rzeczy niewymagające specjalnych kompetencji. Może kiedyś... Sprawdzian z angielskiego rzeczywiście był, a ja oszukana istotka (rano mi powiedzieli, że przekładamy na jutro) łudziłam się, że uda mi się z tego wyjść cało. Sprawdzian najlepiej mi nie poszedł. Nie ma co ukrywać, dobre to to nie było, ale 3 może będzie, a to już pozytywna ocena. I tak oto przechodzimy do intensywnej pracy.
Powróciłam do domu o 16. Ledwo coś zjadłam i zabrałam się za pracę z opisem rodziny w wolontariacie. Ja wiem, wiem - sama sobie to zgotowałam, nikt mnie do tego nie zmuszał. Mam z tego ogromną satysfakcję, ale... to przecież nie znaczy, że nie mogę być zmęczona. Jestem tylko człowiekiem. Tym razem poskładanie tego opisu zajęło trochę więcej - 5 godzin. A to mama wpadła pogadać, a to brat chciał jakiejś pomocy w zadaniu. Chłopak i przyjaciółka w zawieszeniu bo co ja poradzę, że nie mam teraz czasu? Udało się! Skończyłam! Padnięta położyłam się do łóżka z myślą, że umyć się mam czas rano... Jak pomyślałam - tak zrobiłam.
Cudowny dzień. Biegnę na zmianę gumek w aparacie. Swoją drogą założyłam aparat 1 października, a efekty już są powalające:
Wrzucam w czerni i bieli, ponieważ mam świadomość, że pewne osoby takie zdjęcie może obrzydzać. Mnie poniekąd trochę też, a bez kolorów jest trochę bardziej przystępne. Za wizytę 90 zł. Pierwsza zmiana gumek. Zdzierstwo - nie powiem, że nie. Mimo wszystko właściwie wszystko było ok, poza standardowym namawianiem mnie na założenie aparatu u góry. No dobrze - mam ten jeden krzywy ząb, ale nieszczególnie mi to to przeszkadza w byciu szczęśliwym i spełnionym człowiekiem, a 1800 zł drogą nie chodzi. Uważacie, że powinnam jednak przemyśleć tę górę? Moim zdaniem to trochę zbyteczny wydatek. Jednak wracając - jakiś miesiąc temu odpadł mi zamek w aparacie. Zgłosiłam się do gabinetu. Pani doktor nie było, ale ściągną mi zamek co by to płytki nie porysował. W porządku. Zgłaszam się tydzień później wedle zaleceń asystentki, jakoby w dzień co pani doktor ma być. A i owszem - jest. Ogląda i co stwierdza? Muszą minąć przynajmniej dwa tygodnie, żeby zamek można było ponownie założyć. W porządku... Był koniec października. Zgłaszam się 19 listopada wedle wyznaczonego terminu do zmiany gumek. Wszystko ładnie, pięknie, ale "łuk muszę podnieść, przy następnej wizycie ci założę". Hola hola. Moja następna wizyta jest w styczniu. Kobieto, ten krzywy ząb z tyłu w ogóle się przez to nie będzie poprawiał. Nawet nie chcę myśleć jaki to będzie ból, kiedy nagle go przyczepi i będzie musiał wyrównać do reszty zębów w przyśpieszonym tempie. No, ale dobrze. To ona jest tutaj fachowcem. Poszłam z chłopakiem na fileciki z kurczaka w panierce, coś jak w KFC.Czułam straszny dyskomfort w jednym miejscu. Przychodzę do domu i co się okazuje? Drucik w ogóle nie znajduje się w zamku tylko sobie zwisa, jeździ po zębach i dziąsłach. No po prostu genialnie, a z każdą godziną drażni mnie coraz bardziej. Jutro mam na 9, ale aż sobie pojadę na 8, żeby raczyły mi coś z tym zrobić bo nie da się jeść.
Okazało się, że pomyliłam godziny. Zmianę gumek miałam dopiero na 13:45. Hm... No trudno. Ostatecznie wyszło mi to na dobre bo o 13:30 było już sporo ludzi, kiedy podeszłam tam ze znajomą. Akurat byłam już umówiona z chłopakiem, więc mogłoby być ciężko zdążyć. O 16 wracam do domu i... zabieram się za pisanie analizy porównawczej. Cudowna sprawa! Czujecie tę ironię? Jakaś masakra... Dostajecie jakieś dwa teksty, których fabułę znacie, a jak przyjdzie co do czego to nijak nie pojawia się żadna cudowna teza za 6 pkt. Kolejne 6 godzin z życia. Zabierałam się za nią 3 razy. Za każdym razem zwracają uwagę na co innego, a i tak czuję, że nie będzie to zbyt rewelacyjna ocena...
W piątek zawitaliśmy na wykład do Wyższej Szkoły Finansów i Prawa w Bielsku-Białej. Klimat dość komunalny, a zapach szpitalny, ale poza tym całkiem sympatyczne miejsce. Jeśli o mnie chodzi to wykład był dość ciekawy, nawet jeśli Pan doktor wracał do danego tematu pięć razy. Podobno nasza szkoła podjęła stałą współpracę z tą placówką. Nie mogę się doczekać zajęć praktycznych z kryminalistyki! Jak na kimś może nie robić wrażenia ściąganie odcisków palców i śladów ze szklanek?
Może nie jest to prestiżowa uczelnia, ale moim zdaniem nie jest też gorsza od innych. Przyjęło się, że jest kilka sztandarowych, ale to raczej stereotypy. Ja akurat aspiruję na Kraków, ale gdyby nie fakt, że planuję to od lat to może wzięłabym to pod uwagę... Chociaż może nie do końca. Trochę za blisko, a ja mam zamiar sobie wyfrunąć z gniazdka.
Oj maturo, maturo... Zbierasz swoje żniwa w postaci w wyrwanych włosów, przyśpieszonego tętna i łez bezsilności. Już w przyszłym tygodniu wyśmiejesz nasze marne rozumy przepełnione niewiedzą...
Oczywiście wciąż mam na myśli próbną. Przed tą prawdziwą na pewno nie będę zamieszczać posta na blogu. Raczej siedzieć przykuta do biurka i wkuwać epoki literackie czy też historyczne. Mój mózg się lasuje, a mamy już 23:30. Postaram się odwiedzić jutro blogi, chętnie też odpowiem na komentarze pozostawione pod tym postem. Zakładając, że komuś się w ogóle udało doczytać do końca...
W piątek etap wojewódzki Olimpiady Wiedzy o Zdrowiu Psychicznym. Powinnam zabrać się za naukę, ale właściwie nie wiem czego. Mogłabym się uczyć i uczyć, ale podejrzewam, że i tak mnie zagną jakimiś wyrazami z kosmosu, jak np. kanabinole, opiaty, klomipramina, dezipramina, chlorpromazynę, kwas walproinowy, pimozyd, fluoksetyna, objaw prodromalny, politoksykomia, etiologia, postać katatoniczna, postać hebefreniczna, dystrofia, czynniki etiopatogentyczne... Jeżeli znacie wszystkie te słowa to ja jestem pod wrażeniem bo w materiałach do olimpiady ich nie ma...
No... Tak się bawiliśmy na powiatowym. Moja mina jest po prostu rewelacyjna, a umiejętności fotografa powalające.
Na razie się z wami żegnam. Obiecuję, że nadrobię zaległości, a nawet postaram się odwiedzić kilka nowych blogów. Wszystkiego dobrego ;)
Mam nadzieję, że dotrwaliście chociaż do połowy notki i tak bardzo nie zanudzałam...